Zjazd Młodzieży

Ale ten czas leci… Już prawie trzy tygodnie minęły od ostatniego spotkania w Zakopanem! Ci, którzy na nim byli wiedzą, że nie ma opcji, żeby opisać atmosferę, którą wszyscy się cieszyliśmy, ani słów, które wyrażą widoki, które cieszyły nasze oczy. Chciałbym jednak spróbować dać Wam, którzy nie byliście z nami, namiastkę tego co straciliście, a tym, którzy byli przypomnieć wspólne chwile.

Niektórzy przyjechali już w czwartek wieczorem, tak bardzo chcieli przyjechać do górskiej stolicy. Reszta dojeżdżała przez cały piątek, aby ostatecznie rozpocząć Sobotę i całe spotkanie wspólnym śpiewem oraz… nie, nie kazaniem, ale warsztatem podczas którego wcielaliśmy się w różne postacie, a potem rozmawialiśmy między sobą jaki wpływ ma wiara na przeżywanie doświadczeń, które nas spotykają.

W Sobotę prowadziliśmy nabożeństwo. Chcieliśmy, żeby było w nim więcej uwielbienia, więc przed studiowaniem Biblii dużo śpiewaliśmy, modliliśmy się i opowiadaliśmy doświadczenia. Kazanie miał Czarek i udało mu się dokonać bardzo trudnej rzeczy: zainteresował każdą słuchającą grupę! Mimo, że nabożeństwo nie przeciągnęło się, to głodni byli wszyscy, więc świąteczny obiad zniknął zanim ktoś zdążył powiedzieć „zakopiańska kuchnia parmeńska” (o jedzonku to jeszcze będzie, cały osobny akapit). Po wylizaniu talerzy część poszła na spacer, a część zapakowała krzesła z kościoła i pojechaliśmy na Krupówki z „misją krzesełkową”. Zaintrygowanych odsyłam do Pauliny: wszystko Wam powie i może odkryjecie misję dla siebie..?

Późne popołudnie to był czas rozmów, integracji i wielbienia Boga. Tutaj wielkie brawa dla Pęglika, który udowodnił wszystkim, że można grać w „głuchy telefon” z rysowaniem, a powiedzenie „ryś-wilk” pod presją czasu wcale nie jest prostym zadaniem.

Niedziela to obiecany wypad w góry i niespodziewane czołganie się po jaskiniach! Ekipa, która zdecydowała się przejść przez Jaskinię Mylną może odhaczyć sobie niesamowite przeżycie (odsyłam do filmiku Marcina, na którym zobaczycie w jak wąskie szczeliny może się wcisnąć człowiek). Oglądaliśmy krokusy i podziwialiśmy widoki, ale te najlepsze miały dopiero nadejść. Następnego dnia, w poniedziałek podzieliliśmy się na dwie grupy z których ta „słabsza” ostatecznie poszła taką samą trasą co „mocniejsza” i zrobiła ją szybciej! Nothing is imposible! Przechodziliśmy przez Nosal, Murowaniec, aż do Czarnego Stawu Gąsienicowego: kto bywał w Tatrach ten wie, że lepszych widoków na to właśnie pasmo trudno szukać gdzieś indziej.

Pożegnania, mimo że zawsze smutne, to dużo mówią o spotkaniu, a nasze pożegnania były długie i rzewne. Ten dzień lub dwa dłużej sprawiły, że zżyliśmy się mocniej i nie chciało się wracać do domu. Na szczęście termin na przyszły rok jest już zarezerwowany, dlatego Wy też rezerwujcie go w swoich kalendarzach i widzimy się w przyszłym roku w Zakopanem!

No i jeszcze obiecany akapit o jedzonku. Słuchajcie: nigdy nie jedliście takiego jedzenia jak my na zjeździe! Ciocia Renia przeszła nie tylko samą siebie ale wszystkich kucharzy z gwiazdkami Michelin! Pizza, pierogi, naleśniki, oscypki z żurawiną (lub bez, jak kto woli), tosty, ciasta… No po prostu all-inclusive! Wielkie, wielkie ukłony i podziękowania dla szefa kuchni i całej ekipy gotującej.